Niektórzy blogerzy prowadzący blogi finansowe cyklicznie publikują stan swojego portfela inwestycyjnego, dochody z e-biznesu, zarobki itp. Ma to niewątpliwie zalety dla czytelników tych blogów, bo pozwala zorientować się jaki potencjał jest w danej branży w Internecie no i jak bloger radzi sobie z finansami. Działa to motywująco na czytelnika.
Być może Drogi Czytelniku oczekiwałeś, że na tym blogu pojawią się jakieś liczby i ujrzysz moje niebotyczne zyski. Niestety muszę Cię rozczarować, bo decydowałem nie publikować żadnych moich danych finansowych.
Niestety taka publikacja ma też poważne wady. Posłużę się tutaj przykładem blogera Krzysztofa, który po ochoczo publikowanych zyskach został podkapowany przez „życzliwego” czytelnika do Urzędu Skarbowego, który uwierzywszy kapusiowi wszczął u blogera kontrolę skarbową.
Być może kiedyś zdecyduję się na opublikowanie danych względnych wyrażonych w procentach, co pozwoli Wam zorientować się w postępach w dążeniu do mojego celu jakim jest wcześniejsza spłata kredytu hipotecznego. Jedyny wyjątek jaki zrobię to publikacja procentowych postępów w realizacji mojego głównego celu finansowego jakim jest wcześniejsza spłata kredytu hipotecznego.
Polska jest dziwnym krajem i jej mieszkańcy również. Rozmowa o pieniądzach zazwyczaj jest tematem tabu jeżeli dochodzi do pytania „ile zarabiasz”. W krajach Zachodu nikt nie obraża się ani nie sępieje na tak zadane pytanie (chyba tylko Holendrzy). Normalnym jest podawanie proponowanego wynagrodzenia w ogłoszeniach o pracę. Wystarczy sięgnąć do ogłoszeń z Anglii. W Polsce natomiast nawet wielkie agencje rekrutacyjne utajniają większość proponowanych zarobków. Co więcej wiele ogłoszeń o pracę w ogóle nie wspomina o wynagrodzeniu!
Niepublikowanie konkretnych sum w ofertach pracy ma wydaje mi się inne podłoże. W Polsce przeciętny obywatel nie może liczyć na godziwe zarobki, które pozwolą mu na normalną egzystencję. Wyobraź sobie, że widzisz ogłoszenie o pracę dla inżyniera, któremu pracodawca oferuje 2 tys. zł na rękę. Jak reaguje potencjalny pracownik? Tak – śmiechem! Pracodawca dając takie ogłoszenie nie publikuje konkretnej oferty z kwotą tylko pisze „atrakcyjne wynagrodzenie”. Dla niego oczywiście te 2 tys. są atrakcyjne, ale nie dla pracownika. Natomiast angielski pracodawca wie, że nawet jeśli opublikuje ofertę z niską stawką, to jest ona i tak atrakcyjna, że zapewni byt potencjalnemu pracownikowi. Polacy zapewne są bardziej zazdrośni niż inne nacje i nie lubią rozmawiać o pieniądzach, które zarabiają.
Nie chcę być źle zrozumiany. W innych warunkach z pewnością opublikował bym swoje dane finansowe. Jednak przykład kontrolowanego blogera dobitnie mnie przekonał, żeby nie pisać o swoich pieniądzach.
„Rozmowa o pieniądzach zazwyczaj jest tematem tabu jeżeli dochodzi do pytania „ile zarabiasz”. W krajach Zachodu nikt nie obraża się ani nie sępieje na tak zadane pytanie (chyba tylko Holendrzy).”
Informuję, że ani Anglik, ani Holender, nie ujawniają swoich zarobków innym ciekawskim. Jedynie mogą z własnej woli podawać swoje obecne zarobki w procesie rekrutacji przyszłemu pracodawcy, ale prywatnie to nawet zapytanie się Anglika o cenę jego mieszkania jest nie na miejscu (co akurat w Polsce jest akceptowane). Nie wiem po co w ogóle to wytykanie, że oni niby robią tak, a my inaczej. Czy to wskazówka, że mamy na ślepo kopiować czyjeś zwyczaje? Oni mają swoje, my swoje. Ich zwyczaje sprawdzają się w ich krajach, a nasze zwyczaje sprawdzają się w Polsce, nie ma co na ślepo kogoś próbować naśladować. Z kopiowania cudzych obyczajów nie ma prawa wyniknąć nic dobrego.
Ja np. znam Anglika, który chętnie mówi o swoich zarobkach. Mnie po prostu bardzo przeszkadza brak zarobków w ofertach pracy i tyle. Podałem przykład, że w Anglii jest to powszechne i to mi się podoba. Z tego powodu właśnie nie jest to „ślepe” naśladowanie, a wynikające z tego, że tamto jest konkretne – jest kwota, którą możesz zarobić i jak ci to odpowiada, to kontaktujesz się z pracodawcą i nie tracisz czasu na rekrutację w firmie, gdzie na końcu okazuje się, że oferowane zarobki są nędzne.
To, że mamy jakieś swoje zwyczaje nie znaczy, że są one dobre!
W UK nikt raczej nie pyta sie bezposrednio ile kto zarabia. Ale mozna przejrzec sobie ogloszenia, zeby zorientowac sie jakie sa stawki za dane umiejetnosci.
Nie wyobrazam sobie teraz rekrutacji w PL i wysylania CV w ciemno bez podania stawki, szkoda byloby mi mojego czasu.
Ja nie podaje kwot na blogu, bo to moja prywatna sprawa, ograniczam sie do procentow.
Co kraj to obyczaj. Chociaż nie powiem, bo i w Polsce spotyka się ogłoszenia o pracę z podaną stawką.
Mieszkałem i pracowałem przez wiele miesięcy w Hiszpanii. W tym kraju miałem wiele kontaktów z Hiszpanami. I nawet takie gaduły jak oni też nie ujawniają swoich zarobków. I w ogóle o pieniądzach (swoich) nie chcą rozmawiać.