Wiadomości z ostatnich dni nadchodzące z Białorusi są tymi, obok których finansista – amator nie może przejść obojętnie. Właśnie dowiedziałem się, że bank narodowy Białorusi zdewaluował rubla białoruskiego o 56%! Co to oznacza dla przeciętnego zjadacza chleba? Np. to, że jeśli oszczędził powiedzmy 100tys. rubli, to obudziwszy się rano 24 maja 2011 okazało się, że mimo iż ma papierki z napisami o łącznej wartości 100tys. rubli, to kupi za nie połowę mniej!. Masz papierki z napisami 100tys. rubli, a faktycznie masz 50tys. rubli. Sprytny trick bankowców – złodziei. Na tym właśnie polega całe oszustwo papierowego pieniądza. Można dowolnie kształtować jego „wartość” za pomocą kilku prostych i tragicznych w skutkach operacji.
Są dwa sposoby na dewaluację:
- Dodrukowanie pieniędzy. To operacja prosta i skuteczna. Dodruk pieniądza powoduje chwilową poprawę „wskaźników ekonomicznych”. Kosztem oczywiście najbiedniejszych. Panowie w krawatach w zaciszu gabinetu Rady Polityki Pieniężnej decydują ile jest warte są pieniądze, na które tak ciężko wszyscy pracujemy.
- Dekret banku narodowego. Praktycznie odbywa się to tak, że bank centralny odgórnie ustala kurs narodowej waluty względem innych walut. Oczywiście na niekorzyść własnej waluty. Efekt – dramatyczny spadek siły nabywczej pieniądza.
Każdy z tych sposobów w mniejszym lub większym stopniu jest stosowany przez rządy wszystkich państw. Czasami działają jawnie, czasami w ukryciu, a efekty tej zbrodniczej działalności są opłakane dla nas wszystkich. Każda zarobiona przez nas złotówka jest okradana z czasem przez zjawiska takie jak np. inflacja.
Czy Polsce grozi dewaluacja?
Przeciętny Polak odpowie „nie”, a ja spytam „dlaczego nie”. Przecież kilka razy w naszej historii byliśmy świadkami dewaluacji złotówki. Dlaczego więc koledzy Balcerowicza z NBP nie mieli by skorzystać z złodziejskich narzędzi i obrabować nas w majestacie prawa? Jeżeli kolejne rządy nie zabiorą się poważnie za redukcję „długu narodowego” (ja go nie zaciągałem, więc nie wiem skąd nazwa narodowy?), to astronomiczne kwoty długu zmuszą ich w pewnym sensie do tak desperackich kroków jak znaczna dewaluacja wartości naszej waluty.
Jak bronić się przed dewaluacją?
Na pewno nie kupować artykułów gospodarstwa domowego i innych bezwartościowych towarów sklepowych. Tak robią teraz Białorusini. To ślepy zaułek, który nie zmieni ich sytuacji finansowej w żaden sposób.
Odpowiedź jest jedna – zamieniać gotówkę na aktywa mające wartość same w sobie. Najlepszymi od zarania dziejów są metale szlachetne – złoto i srebro oraz nieruchomości. Zachęcam do zainwestowania w te pierwsze, gdyż potrzebna gotówka do ich zakupu jest o wiele mniejsza niż nieruchomości. Inną zaletą jest też to, że metale są podzielne w przeciwieństwie do np. kamienic i łatwiej je sprzedać niż nieruchomość, więc łatwiej zamienić je za jakiś czas na gotówkę. Istnieją także oparte na fizycznym złocie produkty oszczędnościowe, gdzie wpłaca się co miesiąc określoną kwotę, a firma zamienia je na fizyczne złoto. Dodatkową korzyścią jest fakt przechowywania złota w magazynie wolnocłowym i np. srebro wtedy zwolnione jest z VAT-u. Wpis na temat takich produktów wkrótce pojawi się na blogu Moje Finanse.
„astronomiczne kwoty długu zmuszą ich w pewnym sensie do tak desperackich kroków jak znaczna dewaluacja wartości naszej waluty”
Nieprawda, działa to zupełnie odwrotnie. Na przykładzie Polski: im silniejszy złoty, tym mniejszy dług w euro. Dlatego Ministerstwo Finansów interweniuje teraz na rynku walutowym.
Co do złota też nie byłbym taki pewny, bo złoto tak naprawdę jest jak papierowy pieniądz – nie w sobie żadnej wartości.
Co innego srebro, które jest wykorzystywane w przemyśle. Ale w związku z ostatnimi manipulacjami nie wiem co już o tym myśleć.
Nieruchomość wydaje się najrozsądniejszą inwestycją. Ale nie w Polsce, gdzie są one znacznie przewartościowane.
Patrząc na powyższe, najlepszą inwestycją jest inwestycja w siebie.
OK.
Im silniejszy złoty, tym dług w euro jest mniejszy, ale to tylko pozornie, bo to działa tylko na jakiś okres czasu. Sztucznie nie da się tego trzymać w nieskończoność i prędzej czy później dewaluacja jest nieunikniona. Przerabialiśmy to już w Polsce kilka razy.
Co do złota mylisz się w całej rozciągłości. Po pierwsze – złoto ma wiele zastosowań w przemyśle, szczególnie w mikroelektronice, gdzie wszystkie połączenia robi się za pomocą złotego drutu. Nawet firma Umicore wyspecjalizowała się w odzysku złota właśnie z układów scalonych itp. Ma ciekawą technologię – poczytaj o nich.
Srebro jest o tyle gorsze, że bardziej narażone na spekulację (jak piszesz), a najgorsze w nim jest to, że trzeba płacić 23% VAT-u!
p.s. Jak zamierzasz inwestować w siebie? Temat jest na pewno ciekawy!
pozdrowienia!
„Istnieją także oparte na fizycznym złocie produkty oszczędnościowe, gdzie wpłaca się co miesiąc określoną kwotę, a firma zamienia je na fizyczne złoto.”
nie ufałbym takim instytucjom. Wg mojej opinii w przypadku jakiegoś ogromnego krachu możesz zostać jedynie z papierkiem, że ta firma jest Ci coś winna i tyle zobaczysz swoich pieniędzy lub złota. Wyobraź sobie też, że podczas ogromnego krachu wybuchają zamieszki lub wojna. Co wtedy? Wojsko zajmuje taką firmę, żeby zabrać złoto dla potrzebującego Państwa, a Ty zostajesz z niczym. A gdybyś miał monety bulionowe, to zabierasz je do kieszeni i uciekasz.
@E.W.
złoto nie jest jak papierowy pieniądz! Nie możesz go dodrukować itp. Zresztą w przypadku zagrożeń ludzie od zarania dziejów uważali złoto za najpewniejszy rodzaj pieniądza. Jest to metal, który nawet jak nie będzie miał zastosowania w przemyśle, to będzie uważany za tak zwaną „twardą walutę”.
@Marisuz – ja nie miałem na myśli ETF-ów, czyli certyfikatów złota i srebra. Chodziło o zakup w twoim imieniu złota i srebra i przechowywanie fizycznego metalu w wolnocłowym składzie w Szwajcarii. Dodatkowa korzyść – nie płacisz podatku!
@ Jerzy
„Im silniejszy złoty, tym dług w euro jest mniejszy, ale to tylko pozornie, bo to działa tylko na jakiś okres czasu.”
Wcale nie popieram sztucznego umacniania złotego, tylko zaprzeczam słowom, że dewaluacja waluty jest przyczyną wysokiego zadłużenia. To zależy od kraju. USA jest to na rękę, bo całe zadłużenie mają w USD. W przypadku Polski to się nie uda. I zadłużenie nie było przyczyną wcześniejszych dewaluacji złotego.
„Jak zamierzasz inwestować w siebie? Temat jest na pewno ciekawy!”
Zamiast kombinować w co zainwestować kapitał, to może warto zdać taki egzamin na maklera kosztujący 600 zł? Wyższe zarobki = wyższe oszczędności (w normalnych przypadkach). A męczyć się w co zainwestować 5000 zł – bez sensu. Chyba że dla samej nauki na przyszłość.
Dewaluacja waluty nie jest przyczyną zadłużenia, tylko na odwrót. O USA nawet nie wspominaj. To najbardziej zadłużony kraj na świecie i wcale nie pomoże im to, że są zadłużeni w tej samej walucie, bo kwota długu jest już astronomiczna – jeszcze bardziej astronomiczna niż w Polsce. Nasz kraj już nie ma szans na spłatę długu, bo brakło by majątku, żeby go spłacić.
W sumie zostanie maklerem jest świetnym pomysłem na biznes, bo obracasz cudzymi pieniędzmi. Gdy zdarzy się wpadka traci klient w myśl „ryzyka inwestycyjnego”.
Myślisz, że po zdaniu egzaminu maklerskiego klika dopuści cię do obrotu akcjami? Ja nie piszę się na maklera.
Pozwolę sobie skomentować.
Zaobserwowałem bardzo duży zapał Autora (nie tylko w tym wpisie, ale ogólnie na całym blogu) do udzielania rad innym w kwestii własnych finansów i komentowania bieżących wydarzeń gospodarczych. Idea jak najbardziej słuszna, mam jednak zastrzeżenia do kwestii merytorycznej niektórych wpisów.
Zacznę od tej słynnej dewaluacji. Co do Białorusi – zgoda, tam rząd faktycznie zdewaluował rubla wobec dolara. Bo dewaluacja jest możliwa tylko w przypadku istnienia kursu sztywnego, ustalonego przez rząd na danym poziomie. Utrzymanie takiego kursu kosztuje, trzeba działać przeciwko siłom podaży i popytu na własną walutę, by kurs nie uległ zmianie. Gdy państwo nie ma już na to środków, przeprowadza dewaluację lub rewaluację własnej waluty (w zależności od kierunku zmian kursowych). I z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia na Białorusi.
„Np. to, że jeśli oszczędził powiedzmy 100tys. rubli, to obudziwszy się rano 24 maja 2011 okazało się, że mimo iż ma papierki z napisami o łącznej wartości 100tys. rubli, to kupi za nie połowę mniej!”
Połowę mniej, ale dolarów. 🙂 Przy założeniu braku inflacji, siła nabywcza rubla wewnątrz kraju nie zmienia się po dewaluacji waluty, maleje zaś wobec produktów pochodzących zza granicy, za które trzeba płacić w walucie obcej.
Bo sytuacja na Białorusi jest o tyle zła, że mamy tam do czynienia z przyspieszającą inflacją. To dlatego mieszkańcy wykupują ze sklepów wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Zachowania te są w pełni racjonalne w przypadku szybkiej utraty siły nabywczej pieniądza. Dla Białorusinów nie jest rozwiązaniem kupno metali szlachetnych, bo… nie mogą tego zrobić. Zabrania prawo i tyle. A gdy wszystko nagle drożeje (i to szybko!), pieniędzy trzeba się pozbyć – zamienić je na cokolwiek, co ma jakąś wartość. Warto przypomnieć sobie sytuację Polski w pierwszej połowie lat 90. Mieliśmy hiperinflację, a ludzie kupowali co popadnie, żeby nie stracić. Na Białorusi dzisiaj jest bardzo podobnie.
„Dodrukowanie pieniędzy. To operacja prosta i skuteczna. Dodruk pieniądza powoduje chwilową poprawę „wskaźników ekonomicznych”. Kosztem oczywiście najbiedniejszych. Panowie w krawatach w zaciszu gabinetu Rady Polityki Pieniężnej decydują ile jest warte są pieniądze, na które tak ciężko wszyscy pracujemy.”
Mechanizm jest następujący: dodruk pieniądza najpierw powinien spowodować wzrost popytu, co powinno przełożyć się na wzrost produkcji, a dalej wzrost płac, co w efekcie powinno zwiększyć oczekiwania inflacyjne. Czyli krótkookresowo mamy poprawę tych „wskaźników ekonomicznych” (za Autorem biorę w cudzysłów). Efektem ubocznym jest inflacja. W przypadku kursu płynnego (a taki mamy w Polsce) inflacja może (ale nie musi, zależy to od wielu czynników, które dla uproszczenia pomijam) doprowadzić do deprecjacji waluty na rynku walutowym. Deprecjacji, a nie dewaluacji. Naturalnie na kurs waluty ma wpływ nie tylko inflacja czy pośrednio dodruk pieniądza. Za przykład niech służą Stany Zjednoczone – kurs dolara niewiele się zmieniał po ogłoszeniu kolejnych programów luzowania ilościowego.
Zresztą dodruk pieniędzy wcale nie jest tak prostą operacją, jak Autor opisał. Te pieniądze trzeba przecież wprowadzić jakoś do obiegu. W USA odbywa się to tak, że Fed (odpowiednik naszego NBP) kupuje od rządu obligacje i płaci za to cieplutkimi dolarami prosto z drukarni. A rząd dalej rozprowadza ten kapitał w formie wszelkiego rodzaju dodatków, subwencji, dopłat i zapomóg.
W Polsce natomiast konstytucja zabrania monetyzacji długu – bank centralny nie ma prawa skupować obligacji skarbu państwa. Po prostu nie może i już. Dlatego nie musimy obawiać się dodruku pustego pieniądza.
Przy okazji komentowania tego fragmentu wpisu, pozwolę sobie napisać kilka słów o podejściu Autora do całego systemu finansowego. Takie sformułowania jak „sprytny trick bankowców-złodziei”, „efekty zbrodniczej działalności”, „złodziejskie narzędzia”, „obrabować nas”, „ochrona kapitału przed rabunkiem państwa”, czy (z innych wpisów) „oni są na wygranej pozycji a my na przegranej” świadczą o anty-establishmentowej postawie Autora, żeby nie powiedzieć – wrogiej. Przeświadczenie, że „my” jesteśmy biedni i bezradni, a „oni” chcą nas za wszelką cenę okraść i oszukać, nie służy dobrze konwencji tego blogu, jaką jest pomoc i doradzanie innym w trudnej materii finansów osobistych (a także publicznych, o czym świadczy powyższy wpis o dewaluacji). W bankach pracują tacy sami ludzie jak my. Oni też zarabiają na swoje utrzymanie, zaciągają kredyty i je spłacają. Nie widzę powodu, by z góry uznawać tych ludzi za złodziei. Oferując nam kredyt, bank wcale nie chce nas okraść, tylko zarobić. Bo to to jest ten cały „zły” system finansowy – jedni mają nadmiar gotówki, inni jej potrzebują, a system umożliwia „spotkanie” tych ludzi i przepływ środków pieniężnych. Nie widzę w tym nic zdrożnego. Również polityka rządu nie ma na celu zubożenia własnych obywateli, wręcz przeciwnie. Żadnemu politykowi nie zależy na tym, by gospodarka jego kraju podupadła. Dlatego uważam, że takie komentarze Autora wcale nie pomagają zrozumieć tej trudnej materii, a mogą nawet przyczynić się do szczerzenia się niezdrowych poglądów.
Wracając do dewaluacji, odpowiedź na pytanie, czy Polsce grozi dewaluacja, w świetle moich powyższych wywodów jest przecząca. Dewaluacja nam nie grozi, bo od 2000r. istnieje w Polsce system kursu płynnego, gdzie dewaluacji po prostu przeprowadzić się nie da. Bank centralny nie może ogłosić, że od dzisiaj euro kosztuje 4 zł – nie może, bo nie ma takich instrumentów, skoro rynkiem walutowym rządzą prawa popytu i podaży i to od nich zależy aktualny kurs naszej waluty.
W kwestii spłaty „długu narodowego” (a dokładniej długu publicznego, bo taka nomenklatura obowiązuje) należy obawiać się raczej inflacji niż deprecjacji waluty. Większość długu polskiego nominowana jest w walucie krajowej. Inflacja, które powoduje spadek wartości pieniądza, będzie skutkować więc zmniejszeniem realnego długu publicznego. Pod tym względem jest to zjawisko korzystne. Wysoka inflacja wywołuje jednak wiele niekorzystnych procesów w gospodarce, powoduje też wysokie koszty społeczne (koszty zmiany jadłospisów, zdartych zelówek, redystrybucja dochodu, ogólne zamieszanie i niewygoda, itd.). Poza tym inflację bardzo trudno kontrolować, o czym świadczy polityka NBP i RPP.
No i najważniejsze – ludzie po prostu nie lubią inflacji. Nie lubią, bo w inflacji widzą tylko wzrost cen. A jest to tylko pół prawdy! Umiarkowana inflacja jest bardzo korzystna dla całej gospodarki. Wzrost cen napędza wzrost płac i odwrotnie – skutkiem jest rozwój całej gospodarki. Dlatego też cele inflacyjnym NBP jest inflacja na poziomie 2%, a nie 0%, a deflacji unika się jak ognia. Inflacja jest po prostu pożądana. Ale to temat na inną dyskusję.
Mam nadzieję, że nie zanudziłem swoim wywodem, chciałem jedynie unaocznić, że tematy, na jakie wypowiada się Autor, wcale nie są tak proste jak wydają się na pierwszy rzut oka i niestety wymagają trochę podstaw teoretycznych.
W najbliższym czasie pozwolę też sobie skomentować inne wpisy Autora.
Pozdrawiam
B.
Zapał mój rzeczywiście ma na celu pokazanie pewnych rozwiązań do radzenia sobie ze swoimi finansami.
Nie powiesz mi, że dewaluacja rubla białoruskiego „to nic” dla przeciętnego mieszkańca. Pomijasz kwestię, która i na przełomie systemów miała miejsce w Polsce. Mianowicie dewaluacja waluty idzie prawie zawsze w parze z szalejącą hiperinflacją. System walutowy to naczynia połączone. Jak odkręcisz kurek (a raczej tamę), to ma konsekwencje w każdej dziedzinie gospodarki i życia. Nie mów mi więc, że coś mylę. Może i nie operuję nikomu nie zrozumiałymi terminami finansowymi, ale doskonale rozumiem na czym polegają zapędy rządów w kwestii manipulacji wartością pieniądza.
Faktycznie „siła nabywcza” rubla samego w sobie się nie zmieniła, bo Białorusin ma tyle samo papierów co miał dzień wcześniej, ale to nie ma dla Białorusina kompletnie żadnego znaczenia. Dla niego liczy się, że ze względu na szaleńczo rosnące ceny nie może kupić paliwa na stacji, a i tak z dnia na dzień potrafi być droższe o kilkanaście procent. Rosnące ceny jak wspomniałem wcześniej to skutek inflacji, którą wywołuje m.in. dewaluacja pieniądza. Faktycznie też za towary z importu Białorusin będzie musiał płacić bardzo słono. W dewaluacji pieniądza jest właśnie ta mydląca ludziom oczy kłamliwa idea, że jakoby siła nabywcza ich waluty jest taka sama. Jednym słowem rząd mówi „śpij spokojnie, jutro będzie lepiej”. Skoro tak, to skąd te puste półki w Mińsku?
FED mimo twoich fachowych wywodów i tak dodrukowuje dolary jak i ile chce. To prywatna firma w przeciwieństwie do NBP.
Odniosę się teraz do kwestii moich poglądów. Czym nazwiesz dewaluację narodowej waluty, inflację, dodruk pieniądza? Czy to pozytywnie wpływa na siłę nabywczą twoich złotówek, które masz w portfelu? To inaczej ładnie nazwane złodziejstwo, tylko dobrze zakamuflowane! Rzeczywiście małe sprostowanie należy się pracownikom banków. Faktycznie są to ciężko pracujący i ambitni ludzie. Jeśli któregoś z pracowników banków obraziłem – przepraszam. Natomiast uściślając mój pogląd – dotyczył on właścicieli i rad nadzorczych wszystkich banków – wąskiej grupy chciwych ludzi dyktujących nam ile jest warta nasza praca. Kowalskiego w Polsce nie obchodzi „wskaźnik ekonomiczny”. On chce spokojnie przeżyć z miesiąca na miesiąc za to co zarobi, a nie że obudzi się i z dnia na dzień kupi połowę mniej za to co zarobił.
Nigdzie nie mówiłem, że jesteśmy biedni i bezradni. Po to właśnie piszę tutaj na blogu, żeby podstawowe fakty ludziom uświadomić. Nie jest przecież tak, że jak się zarobi i oszczędzi jakąś kwotę, to będzie ona przez lata miała niezmienioną wartość.
Co do polityków – myślę że mylisz się w całej rozciągłości. Politycy wraz z establishmentem sprytnie sterują wartością pieniądza (ale nie tylko), cenami nieruchomości, żeby Polak był jak najbardziej zadłużony. Wtedy można dyktować mu warunki. Dłużnik zrobi wszystko, żeby przypodobać się wierzycielowi – to fakt.
Wracając do dewaluacji, odpowiedź na pytanie, czy Polsce grozi dewaluacja, w świetle moich powyższych wywodów jest przecząca. Dewaluacja nam nie grozi, bo od 2000r. istnieje w Polsce system kursu płynnego, gdzie dewaluacji po prostu przeprowadzić się nie da. Bank centralny nie może ogłosić, że od dzisiaj euro kosztuje 4 zł – nie może, bo nie ma takich instrumentów, skoro rynkiem walutowym rządzą prawa popytu i podaży i to od nich zależy aktualny kurs naszej waluty.
W kwestii spłaty „długu narodowego” (a dokładniej długu publicznego, bo taka nomenklatura obowiązuje) należy obawiać się raczej inflacji niż deprecjacji waluty. Większość długu polskiego nominowana jest w walucie krajowej. Inflacja, które powoduje spadek wartości pieniądza, będzie skutkować więc zmniejszeniem realnego długu publicznego. Pod tym względem jest to zjawisko korzystne. Wysoka inflacja wywołuje jednak wiele niekorzystnych procesów w gospodarce, powoduje też wysokie koszty społeczne (koszty zmiany jadłospisów, zdartych zelówek, redystrybucja dochodu, ogólne zamieszanie i niewygoda, itd.). Poza tym inflację bardzo trudno kontrolować, o czym świadczy polityka NBP i RPP.
No i najważniejsze – ludzie po prostu nie lubią inflacji. Nie lubią, bo w inflacji widzą tylko wzrost cen. A jest to tylko pół prawdy! Umiarkowana inflacja jest bardzo korzystna dla całej gospodarki. Wzrost cen napędza wzrost płac i odwrotnie – skutkiem jest rozwój całej gospodarki. Dlatego też cele inflacyjnym NBP jest inflacja na poziomie 2%, a nie 0%, a deflacji unika się jak ognia. Inflacja jest po prostu pożądana. Ale to temat na inną dyskusję.
Powtarzasz te same frazesy co Balcerowicz i jego koledzy. Pokaż mi Polaka z ulicy, który potwierdzi swoim podpisem stwierdzenie „Wzrost cen napędza wzrost płac [..]”?? Powiedz szczerze – czy ostatnie podwyżki cen żywności i innych podstawowych artykułów spowodowały bezpośrednio wzrost Twojego wynagrodzenia? Gdzie są te podwyżki się pytam? To żart!
System emisji i prawnego zmniejszania wartości pieniądza rzeczywiście nie jest prosty, ale zapewne celowo, żeby nikt z okradanych nie zorientował się, że jest okradany.
Całe szczęście, że ten blog jest prywatny i mogę na nim prezentować nawet antyestablishmentowe poglądy 🙂
Niestety, ale coś mylisz. 🙂
Dewaluacja waluty dzisiaj na Białorusi, czy 20 lat temu w Polsce była wynikiem hiperinflacji, nie na odwrót. To, że znikają towary z półek w Mińsku to też jest skutek galopującej inflacji. Rząd był zmuszony zdewaluować walutę, bo w przypadku reżimu sztywnego koszty utrzymywania wysokiego kursu byłyby zabójcze.
Dewaluacja waluty nie zawsze też wywołana jest inflacją panującą w kraju. Za przykład niech posłuży atak spekulantów pod wodzą George’a Sorosa na funta brytyjskiego w 1992 r. W wyniku gry na zniżkę kursu funta, rząd brytyjski został w końcu zmuszony do dewaluacji waluty i wystąpienia z systemu ERM II. Bez „pomocy” zwiększonej inflacji w kraju. 🙂
W kwestii siły nabywczej pieniądza – nie jest tak, że wyznacza ją ilość banknotów, jakie posiadasz, ale to, co jesteś w stanie za nie kupić. Pisząc o sile nabywczej, założyłem zerową inflację, by unaocznić Ci, że w wyniku wahań kursowych czy też dewaluacji/rewaluacji siła nabywcza pieniądza w kraju nie ulega zmianie w stosunku do produktów krajowych.
Zresztą zobacz sam: dlaczego Białorusini kupują towary w Polsce, mimo że rubel został zdewaluowany?
Fed nie jest prywatną firmą, jest bankiem centralnym, który działa na bardzo podobnych zasadach co nasz NBP. Taka a nie inna polityka jest skutkiem kryzysu finansowego i ma za zadanie złagodzić jego objawy. I to w gruncie rzeczy się udało. Zresztą nawet dodruk pieniądza na tak wielką skalę nie wywołał inflacji w Stanach. Jak to jest możliwe, skoro to taka prosta operacja?
W pewnych kwestiach nie potrafię Cię zrozumieć, dlatego będę zadawał pytania. Mam nadzieję, że po udzieleniu przez Ciebie odpowiedzi załapię trochę więcej.
Czy odnoszę dobre wrażenie, że wszystkich, którzy mają majątek większy niż przeciętny w naszym kraju, uważasz za ludzi chciwych, wręcz za złodziei? Czy uważasz, że każdy z nich dąży do okradzenia biedniejszych od siebie, oszukania, upodlenia? W jaki sposób rada nadzorcza banku (dowolnego) może decydować o tym, ile jest warta czyjaś praca? Tego kompletnie nie mogę zrozumieć… Albo w jaki sposób politycy sterują cenami nieruchomości? Takie stwierdzenie to jakiś absurd. O ile mi wiadomo, rynek nieruchomości w Polsce jest wolny, nikt nie ustala z góry, ile ma kosztować ta kamienica, czy tamten dom… Jakie warunki dyktują politycy Polakom? I co ma w tym kontekście wartość pieniądza do zadłużenia?
Wydaje mi się, że Ty wychodzisz z następującego założenia: wszyscy Ci na górze kradną, a Ci co nie kradną, nie muszą, bo kradli w przeszłości i teraz są bogaci. Oczywiście okradali NAS.
Mylę się?…
Rozumiem, że porównanie moich słów do „frazesów Balcerowicza i jego kolegów” powinienem traktować jako zniewagę albo co najmniej umniejszenie wartości moich argumentów.
Nie wiem, co powie Polak z ulicy – pewnie każdy powie co innego. Nie za bardzo trafiają do mnie takie argumenty. Jeśli już mam się na kogoś powołać, to powołam się właśnie na Balcerowicza niż na „Polaka z ulicy”. Choćby dlatego, że Balcerowicz co nieco o ekonomii wie.
Nie, to nie jest żart. Nic dzieje się ot tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jeśli teraz ceny wzrosną, w najbliższym okresie (rok, dwa lata) wzrosną płace. Tak ten mechanizm działa, nawet jeśli niektórzy nie są w pełni tego świadomi (lub nie chcą tego zrozumieć).
System finansowy nie jest prosty, bo prosty być nie może – dzisiaj dzieje się tyle, że stopień skomplikowania niektórych operacji finansowych jest nie do porównania z ich odpowiednikami w przeszłości. I wcale nie dlatego, że ktoś kogoś chce oszukać lub okraść…
Poruszyłeś tyle kwestii, że chyba odpowiem w postaci osobnego wpisu. Teraz odniosę się tylko do jednej kwestii. Mianowicie do twojego zarzutu jakoby uważam wszystkich za złodziei.
Oczywiście nie jest tak i pisałem tylko o wąskiej grupie konkretnych osób. W dyskusji jesteśmy kontekstem wśród ścisłego kierownictwa (właścicieli) banków. Trzymajmy się więc kontekstu. Jak bankowcy decydują o moim losie? To proste: banki do spółki z developerami pośrednio i bezpośrednio decydują ile mam zapłacić za mieszkanie. Mieszkanie w naszym klimacie każdy jakieś mieć musi. Inaczej nie przeżyje zimy. Więc istnieje swego rodzaju przymus posiadania lokalu. Idźmy dalej. Każdy chcący je mieć stara się nabyć na własność, bo tak jest najlepiej. Jako że dobra pod postacią ziemi i nieruchomości nie można dowolnie naprodukować (miejsce ograniczone, a budynki muszą gdzieś stać), toteż przy ograniczonej podaży a rosnącym popycie cena ziemi i nieruchomości rośnie. Powiesz że to naturalne i tak jest w istocie. Jednak ziemia i nieruchomości to element podlegający spekulacji – czyjej?
– banków, bo decydują autorytarnie czy i komu dać kredyt. Mogą też (i robią to) kredytować developerów i sterować przez to ich płynnością,
– developerów – wystarczy kupić więcej ziemi, potrzymać – cena za metr wzrośnie i cena mieszkania (domu) tym samym też. Jeżeli kilku dużych developerów w wielkich miastach dogada się i(lub nie – różnie jest), to mogą sterować cenami mieszkań.
Teraz kwestia wyceny wartości pracy. Banki są aktywnymi graczami na rynku walutowym (w końcu o to chodzi w bankach). Poprzez spekulacje na walutach (wrzucanie większej ilości pieniądza lub wycofywanie) mogą decydować w pewnym stopniu o kursie wymiany walut. Pośrednio wpływa to na wysokości rat kredytów, czyli na to, że musimy na raty harować coraz więcej. Stąd „wartość” pracy wyrażona w ilości czasu potrzebnego (więcej czasu) na pracę na raty kredytu maleje. Do tego dochodzą inne mechanizmy jak kreacja pieniądza itp. Nie jest to takie różowe jak przedstawiasz. Niby skąd aktualnie wziął się kryzys finansowy, skoro jak piszesz wszystkie mechanizmy są tak pięknie działające? Czy to nie z ludzkiej chciwości, która pompowała bańkę spekulacyjną?
p.s. Nie miałem na celu obrazić Cię. Jeśli poczułeś się urażony – przepraszam.
Na inne tematy wypowiem się w innym czasie.
Jeśli jeden deweloper z drugim dogadają się i celowo będą zawyżali ceny to nazywa się to wtedy „zwomą cenową”. Jest to działanie nielegalne i jest na to odpowiedni paragraf.
Banki i deweloperzy nie ustalają cen mieszkań tylko rynek. Jest duży popyt na mieszkania to i ceny są wysokie. Ceny ziemi rosną i zawsze będą rosły (no chyba, że wydarzy się coś nadzwyczajnego, np. katastrofa ekologiczna).
Banki nie mogą manipulować kursami walut. Spekulacje na walutach są także nielegne i też za to grozi kara.
Kryzys w Stanach Zjednoczonych zwiął się z tego, że wielu ludzi tam miała kredyt w baku na mieszkanie. Z czasem coraz więcej ludzi miało problemy ze spłatą tego kretydu, aż dochodziło w końcu do sytuacji, w której bank zajmował mieszkanie. Oczywiście bankowi nie zależy na tym, aby mieć coraz więcej mieszkań, więc je sprzedawał. Takich ludzi, którzy tracili mieszkania było coraz więcej, więc banki takich mieszkań coraz więcej przejmowało i dalej je przedawało. Tylko, że strzedać takie mieszkanie było coraz trudniej, więc banki obniżały coraz bardziej ceny mieszkań. Doprowadziło to do gwałtownego spadku cen mieszkań w Stanach Zjednoczonych. Osoba, która kilka lat wcześniej wzięła mieszkanie na duży kredyt (wtedy jeszcze mieszkania były drogie), w czasie kryzysu nawet gdy chciała sprzedać to mieszkanie nie dostałaby za nie tyle pieniędzy, by spłacić zaciągnięty wcześniej kredyt. Banki natomiast zostały z domami, których ceny z dnia na dzień malały, natomniast brakowało im gotówki. Tak upadł Lemmon Brothers a potem był już efekt domina. Interesem banku jest, aby jego kienci byli wypłacalni. Jeśli bank związałby się z kimś niewypłacalnym to sam na tym straci.
Zastanawiam się też nad tym czy dodruk pieniądza zawsze jest zły. Obiecnie frank szwajcarski bije wszelkie rekordy. Jest to zła wiadomość zarówno dla Polaków, którzy zaciągnęli kredyt we tej walucie, jak i dla samym Szwajcarów, którzy próbują sprzedawać swoje wyroby za granicą (sery czy zegarki przykładowo). Jestem ciekaw co by się stało, gdyby Szwajcarski Bank Narodowy dodrukowałby pieniędzy. Teoretycznie frank wówczas powinien stracić nieco na wartości, z czego wielu ludzi byłoby zadowolonych (niezadowoleni by byli Ci Szwajcarzy, którzy robili zakupy za granicą). Oczywiście to tylko gdybanie, bo po pierwsze nie wiadomo czy Szwajcarski Bank Narodowy ma możliwość dodrukowania pieniędzy i potem ich wprowadzenia na rynek, a po drugie wcale nie jest powiedziane, że do tym dodruku frank szwajcarski straciłby na wartości.
PS nie wszyscy ludzie w Polsce mają dom, a mimo to potrafią przetrwać zimę
Pozdrawiam 🙂
To, że dogadanie deweloperów będzie zmową to nie zmienia faktu, że oni mogą to robić dopóki ich ktoś nie przyłapie. Poza tym nie muszą koniecznie się dogadywać. Wystarczy, że jeden z nich podniesie ceny i reszta widząc to również podniesie. W ten sposób spirala nakręca się.
Ceny ziemii i mieszkań owszem rosną, ale żeby tak jak w Polsce? Popatrz na ceny mieszkań w Niemczech!
Owszem – banki mogą spekulować walutami i to legalnie! Wystarczy, że otworzą oddział/wydział, który zacznie grę na Forexie z odpowiednio dużą ilością gotówki. Precyzyjnie mówiąc – w swoim kantorze banki oczywiście nie mogą zmieniać cen jak się im chce, ale pośrednio grając na Forexie jak najbardziej.
W USA problem wziął się stąd, że banki dawały kredyty ludziom którzy nie mieli żadnych dochodów, albo zbyt niską zdolność kredytową. Kiedyś ta bańka musiała pęknąć.
Gdyby Szwajcarzy dodrukowali Franka, to owszem eksport by się poprawił, ale wzrosła by inflacja w Szwajcarii i tym samym zmalała siła nabywcza Franka. Myślę, że ich stać na to, żeby teraz mimo wysokiego kursu nie dodrukowywać i przeczekać.
„Fed nie jest prywatną firmą, jest bankiem centralnym, który działa na bardzo podobnych zasadach co nasz NBP”
jeżeli nie jest prywatną firmą to rozumiem, że jest firmą państwową (zależną od rządu USA) – tak? możesz to jakoś uzasadnić?
A co ze monetami srebrnymi mającymi nominalną wartość dajmy na to 1 USD? Wszak to waluta, a obrót walutami jest zwolniony z VAT :). Na rewelacje Krzysztofa dotyczące kryształowych intencji banków powiem dwie rzeczy – rezerwa cząstkowa i kreacja pieniądza dłużnego 🙂
„Fed nie jest prywatną firmą, jest bankiem centralnym, który działa na bardzo podobnych zasadach co nasz NBP”
Poproszę źródło tej rewelacji 🙂
Marcin – chociażby Wikipedia mówi o tym. Poszukam jeszcze innych, żeby Cię przekonały.
Jerzy – cytuję za Wikipedią: „Wbrew nazwie sugerującej iż jest to organ federalny, jest to prywatny bank.” http://goo.gl/Jc1um
No i wszystko gra – to zdanie mówi to samo. FED to prywatny bank.
Jerzy, nie zrozumieliśmy się całkowicie :D. Bumber stwierdził: „Fed nie jest prywatną firmą, jest bankiem centralnym, który działa na bardzo podobnych zasadach co nasz NBP”, ponieważ wiem dobrze, że FED jest prywatnym przedsięwzięciem – Prezydent USA mianuje tam tylko takie marionetki, które wykonują polecenia nieusuwalnej Rady – poprosiłem więc o źródło tej rewelacji, że FED = NBP :).
No to jest mi przykro, ale nie mam żadnego źródła na to. Stąd też użyłem słowa „działa na podobnych zasadach”. Czyli nie do końca takich samych. W przeciwieństwie do U.S. u nas teoretycznie władza ma większą kontrolę nad pieniądzem.
Przy takiej możliwości kreacji pieniądza dłużnego przez banki jaka jest obecnie? Przecież większość środków płatniczych (trudno bowiem nazwać zadrukowaną kartkę papieru, za którą stoi jedynie deklaratywna wartość, pieniądzem) jest tworzona „z powietrza” w postaci kredytu mającego pokrycie nie w towarze, ba, nawet nie w depozycie środka płatniczego wysokości równej wysokości udzielanego kredytu, ale ma pokrycie częściowe. NBP wprowadza pieniądze do obiegu kupując nic nie warte zagraniczne obligacje zamiast na przykład kupować od KGHM srebro, które to srebro sprzedawane jest obecnie niemal w całości za granicę. Srebro jest obecnie tak poniżej swojej realnej wartości, że kiedy rynek zrobi korektę to mając zapasy pozbylibyśmy się znacznej części jak nie całości długu narodowego. A tak w razie kryzysu zostaniemy z bezwartościową makulaturą. Paranoja…
Dobrze, poczytałem sobie wszystkie komentarze. Jerzy- napisz jakie ta cała dewaluacja, inflacja ma skutki w stosunku do kredytów złotówkowych: np. mieszkaniowe lub inne nieruchomości.
Chodzi mi o to czy korzystniej dla mnie będzie mieć wtedy taki kredyt, czy lepiej się go pozbyć ?.